Bikezasping, czyli ekstremalna Barania Góra ;)
Plan zdobycia Baraniej Góry zrodził się w głowie Kuby. Przystałem na propozycję, choć przyznaję - miałem 5 minut zwątpienia ;) Ostatecznie wyszedł z tego szalony trip. Najpierw 45km dojazdówki przy -9,-10 stopniach do Węgierskiej Górki, gdzie czekał już na nas Marek - jak się później okazało - postać kluczowa w całej historii :)
Zima zaskoczyła drogowców ;) © k4r3l
Czerwony szlak na Glinne był przejezdny połowicznie. Na pewnej wysokości byliśmy dodatkowo dopingowani przez słońce, którego ciężko było uświadczyć w zamglonych, szarych dolinach. Od mniej więcej 1000m n.p.m. zaczęła się mozolna walka ze śniegiem, którego w tej okolicy dosypało więcej, niż się spodziewaliśmy :)
Gdzieś na początku czerwonego ;) © k4r3l
Póki co kręcimy ile się da ;) © k4r3l
Jazda zamieniła się w spacer u boku roweru, ale póki było ciepło i nic nie zdołało jeszcze nam przemoknąć (wszyscy mieliśmy spd, my z Kubą wersję z ochraniaczami, Marek system woreczków wewnątrz buta - chyba jednak skuteczniejszy;) jechało się i prowadziło na zmianę w wybornych nastrojach.
Są też widoki! © k4r3l
Jazda w toku ;) © k4r3l
Najwięcej frajdy dostarczały oczywiście zjazdy. Świeży puch gwarantował nie tylko dobry humor, ale także miejscami mocne emocje ;) Na Magurce Wiślańskiej morale zaczęły sukcesywnie spadać. Przebycie kilkunastu kilometrów zajęło nam znacznie więcej czasu niż ktokolwiek z nas był przewidział.
To co najlepsze tego dnia ;) © k4r3l
Gęba się cieszy ;) © k4r3l
Do celu nie zostało jednak już daleko, aczkolwiek słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Dodatkowo kiedy weszliśmy w cień Baraniej Góry zrobiło się szaro i jakby... mniej optymistycznie. Ostatni morderczy wypych, krótki popas na szczycie i szpula w dół. No właśnie, nawet zjazdy nie były łatwe po tej stronie.
Świeży śnieżnobiały puch! © k4r3l
Kuba zjeżdza na tle Skrzycznego ;) © k4r3l
Z czarnego zrezygnowaliśmy, bo był ledwo wydeptany i wybraliśmy wariant czerwony do schroniska na Przysłopie. Tam pogadaliśmy chwilę z opuszczającymi miejscówkę turystami i mikołajem, który poczęstował nas cukierkiem. Dalsza przeprawa nie należała już do najprzyjemniejszych. Nastał zmrok, a nam zostało kilka asflatowych podjazdów i zjazdów (m.in pod Stecówkę i Ochodzitą). Na jednym ze zjazdów wyglebiłem dość mocno, ale nie na tyle mocno, żeby sobie coś zrobić - widziałem tylko przelatujący nade mną rower ;)
Jedni prowadzą, inni próbują jechać ;) © k4r3l
Dużo biołego ;) © k4r3l
Przysłowie mówi, że przyjaciół poznaje się w biedzie i takim właśnie osobnikiem okazał się Marek, który zamiast powrotu do Cieszyna zaoferował się, że zawiezie nas do domu. I chwała mu za to i stokrotne dzięki, bo gdyby nie on to pewnie odmrozilibyśmy sobie to i owo w drodze powrotnej czy nawet na PKP, gdzie mieliśmy i tak kawałek drogi.
U celu! :) © k4r3l
Hardcore'owy trip, na kŧórym po raz kolejny okazało się, że to nie kondycja czy mięśnie jadą/idą a głowa! Co prawda my rozumy zostawiliśmy tego dnia w domu, ale siłą woli dopchaliśmy rowery do celu. Barania Góra zimą zdobyta! Straty? Złamany błotnik, obite kolano i lekko odmrożony duży palec w stopie ;) Czy było warto? Hell yeah! :) Dzięki chłopaki!