#1/2017

Niedziela, 29 stycznia 2017 · Komentarze(6)


Pierwszy raz od kontuzji wypad na "świeże" powietrze ;) Świeże od mniej więcej 500m n.p.m. w górę ;) Na podjeździe miła niespodziewajka - spotykam Funia, który nie tak dawno jak dwa dni temu nawrzucał mi na fejsie :D Po krótkiej wymianie kolarskich życzliwości każdy z nas rusza w swoją stronę ;) Zjazd zielonym szlakiem daleki był od zjazdu, bardziej przypominał jazdę figurową (pozycja na jaskółkę;), ale obfitował w ciekawe spotkania. Przykładowo spotkałem gościa, który chwalił się, że w swoim życiu przejechał milion km (50 lat po 20 tys km - na luzie;), zagadała mnie też sympatyczna grupka spacerowiczów i razem mogliśmy ponarzekać na to, co czeka każdego śmiałka poniżej 500m :D Przy tej okazji uruchomiłem Ciornego, który po przeszczepie kilku części z allegro będzie pełnił niewdzięczną rolę zimówki.








height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/848214208/embed/bbcaeb7ae1634b1db6ac0e247969c8ea0172d9b5">

Kontuzja: skręcenie stawu skokowego (poradnik)

Niedziela, 8 stycznia 2017 · Komentarze(4)
Skręcenie stawu skokowego II stopnia - z czym to się je?

Na początku nie byłem pewien czy to na pewno skręcenie czy jedynie stłuczenie, ale nasilający się ból, zwłaszcza przy próbie wypięcia się z pedałów szybko to zweryfikował - coś się pozrywało, w najlepszym wypadku ponaciągało i miało to miejsce przy skręceniu. Co należy zrobić? Przede wszystkim nie panikować i miarę możliwości odpuścić dalszą jazdę (bądź też dowolną aktualnie uprawianą aktywność). Co ciekawe bardziej bolesne w pierwszym stadium było chodzenie niż jeżdżenie, no ale ostatecznie należy zaprzestać jak najszybciej to możliwe jakiejkolwiek aktywności ruchowej. Wiadomo, nie zawsze jest to możliwe (w środku lasu, w górach) trzeba jakoś o własnych siłach dostać się do cywilizacji. No chyba, że ktoś ma ochotę na taryfę GOPRowską - mnie to potrzebne nie było, bo sytuacja działa się paręset metrów od bielskich błoni.


Może od razu lepiej ją uciąć? Wyjdzie taniej ;)

Gdzie do lekarza?

Jeżeli jesteś z większego miasta (np. BB) możesz śmiało próbować uderzyć od razu na szpitalną izbę przyjęć, gdzie może Ci się poszczęści i od razu trafisz w ręce wykwalifikowanego lekarza. Jeśli nie masz takiej możliwości zostaje Ci SOR, który odradzam ze względu na długi czas oczekiwania (z takim urazem spokojnie możesz spędzić tam od 4-6h) i w ostateczności gips, którego w tym wypadku oczywiście nie chcesz mieć lub też zgłoszenie się do lekarza rodzinnego po skierowanie do chirurga - ortopedy. W mniejszych miejscowościach takich jak moja w weekendy w przychodniach są prowadzone wyłącznie dyżury lekarskie - taki lekarz niestety nie da Ci skierowania do odpowiedniej poradni, więc odpuść lepiej i poczekaj do poniedziałku - oszczędzisz nogę, co tylko wyjdzie Ci na dobre. Do tego czasu możesz zastosować się do ogólnie przyjętej zasady RICE - odpoczynek (Rest), schłodzenie (Ice), ucisk (Compression), uniesienie (Elevation). Proste, nic więcej w ramach "pierwszej pomocy" nie możesz/musisz robić. Możesz oczywiście poczytać co Cię dalej czeka ;)


O rowerze marze se ;))))

Chirurg-ortopeda to suchy wywiad środowiskowy, prześwietlenie mające na celu wykluczenie uszkodzenia tkanki kostnej, "przepisana" orteza i kule oraz zwolnienie lekarskie. Z ortezą jest o tyle dobrze, że jest ona refundowana w 90% - zamiast 2 stówek, zapłacisz tylko 20 ziko, ale trzeba do tego wypełnić trochę papierologii i zajechać (tak, nieważne, że właśnie doznałeś urazu i nie możesz chodzić) tam i ówdzie ;) Dodatkowy gadżet, o który możesz, a nie musisz się pokusić to kule. Ja wziąłem, nie wiedzieć czemu jedną, ale w zasadzie nie korzystałem z niej za często, bo... dostałem 2 tygodnie zwolnienia lekarskiego. Jeżeli masz pracę biurwy, to może być tylko tydzień ;) Ja spędziłem na "L4" aż trzy tygodnie.


Pierwsze kroczki ;)

Orteza to bardzo fajny gadżet i chyba niezbędny element wspomagający leczenie. Jest sztywna dzięki czemu zapobiega pogłębianiu się urazu, uciska zapobiegając obrzękowi, a jednocześnie zostawia margines ruchu, dzięki czemu nie będziemy mieć większego problemu z powrotem do normalności jak by to miało z pewnością miejsce w przypadku przedpotopowego gipsu. No i można ja przy odrobinie szczęścia użytkować z normalnym obuwiem, co w przypadku gipsowego paputka byłoby trochę ciężkie ;) Ok, siedzisz na tym L4 i zastanawiasz się kiedy w końcu zaczniesz funkcjonować jak przed urazem - dobra rada: zacznij szukać dobrego rehabilitanta. Możesz spróbować oczywiście postarać się o skierowanie na zabiegi z funduszu, ale jeżeli to końcówka roku, to może nie być to wcale takie proste.

Przebieg rehabilitacji.

Na rehabilitację zgłosiłem się w trzecim, ostatnim tygodniu L4 (ostatni tydzień mogłem bowiem, wg zaleceń lekarskich, chodzić). Natomiast od rehabilitanta dowiedziałem się, że mogłem spokojnie zacząć tydzień wcześniej. Rehabilitacja do tanich nie należy, ale warto się jej poddać z kilku powodów. Przede wszystkim siedząc na L4 tak długi okres czasu i nie widząc rażącej poprawy w głowie zaczynają Ci się kłębić czarne myśli, a stany depresyjne w tego typu przypadkach to ponoć normalka. Lekarz z przychodni nie ma dla Ciebie tyle czasu i na pewno nie usłyszysz od niego żadnych krzepiących słów. Tu właśnie jest miejsce dla rehabilitacji, która zaczyna się... od Twojej głowy. Zdecydowałeś się, super. Wreszcie otrzymasz wyczerpujące odpowiedzi na nurtujące cię pytania, a dodatkowo zaczniesz działać. Inna sprawa, że nie wiedząc zbyt wiele o swoim stanie nie wiesz na ile możesz sobie pozwolić. Przykład? Na pierwszą rehabilitacę przyszedłem kuśtykając (obawiając się bólu, nowego urazu) natomiast z rehabilitacji wróciłem już o wiele pewniej stawiając kroki. Upewniłem się, mój rehabilitant to Piotr a nie Jezus, więc to nie żaden cud, hehe.


Przed pierwszą wizytą ;)

Główne elementy rehabilitacji to przede wszystkim wywiad środowiskowy (niezależnie ilu będziesz miał rehabilitantów, ja miałem 3, to każdy będzie cię pytał o to samo) - kiedy to się stało, w jakich okolicznościach, o sam mechanizm urazu, o miejsca bólowe etc. Druga sprawa to sprzęt, a właściwie drogie maszyny, których działanie usprawnia i przyśpiesza gojenie się oraz regenrację uszkodzonej tkanki. A więc mamy elektroterapię (takie tam mrowienie o natężeniu kilkunastu mA prosto w kostkę lub okolice;) i ultradźwięki, które z kolei pozwalają przeniknąć odpowiedniej maści przeciwzapalnej głębiej i przyśpieszyć jej działanie. Trzecia kwestia to masaż - odpowiedni masaż, odpowiednich miejsc, w odpowiednim kierunku. Niby proste, ale sam tego nie zrobisz poprawnie. W miejscu urazu powstaje blizna, którą należy we właściwy sposób rozmasować, tak aby później nie stanowiła problemu i nie ograniczała nas. Na koniec oczywiście zostaje tradycyjny wuef - czyli ćwiczenia pozwalające powoli wrócić do sprawności sprzed kontuzji. Zakres ćwiczeń to sprawa indywidualna, generalnie z każdą kolejną wizytą zakres należy zwiększać, a poza gabinetem ćwiczyć sobie kiedy tylko nadarza się okazja. Wszystko dla naszego dobra.


Sprzęcicho ;)

Jak sprawa wyglądała po półtorej miesiąca od urazu? Chodziłem, ale nie biegałem, natomiast jeździłem, bo mogłem ;) Co prawda tylko na trenażerze (bosze, to ustrojstwo jest straszne! :DDDD), ale zawsze. Przyczyna? Ból (na szczęście co raz mniejszy) przy wypinaniu się z pedałów (ruch wypinania się to powtórzenie ruchu urazowego, tylko w mniejszym oczywiście zakresie). Zatem łatwiej jest mi wpiąć się w pedały raz na godzinę w trybie stacjonarnym niż wpinać się i wypinać, co chwila podczas jazdy w "ałtdorze" ryzykując wciąż niedoleczoną stopą powtórkę z "rozrywki". Do taj pory udało się zaliczyć kilka zimowych trekkingów w górach, także można powiedzieć, że idzie ku dobremu. Także tyle w skrócie o rehabilitacji pourazowej - jak widać, można z tego wyjść. Najważniejsze to nie załamywać się i robić wszystko, żeby powrót do aktywności był jak najmniej kłopotliwy.


10 minutowa sesja pod napięciem ;)

MTB #18/2016

Niedziela, 2 października 2016 · Komentarze(0)
Uczestnicy
To miał być kolejny super dzień spędzony na bielskich ścieżkach. Zaczęło się perfekcyjnie - bajeczny wschód słońca nad Magurką oglądany z Koziej Góry uświadomił mi, że zwleczenie się kolejny raz wyra o nieludzkiej porze (4 nad ranem) to nie był wcale taki zły pomysł. Zanim skończyłem śniadanie na górę dotarł Konrad i po chwili już razem mknęliśmy Twisterem.



Po powrocie na górę postanowiliśmy zjechać DH+ - dla mnie to był pierwszy kontakt z ta ścieżką. Jechałem zachowawczo, ale też nie powiedziałbym, żeby mi się ta trasa jakoś szczególnie podobała, aczkolwiek miała swoje "momenty", takie jak bardzo fajne techniczne ścianki w lesie, które pewnie prosi przelatują na full gazie. Dla mnie one były wymagające i ciekawe, jazda piecem to nie jest moja mocna strona ;)



Trzeci i jak się później okazało ostatni zjazd to znany już "Stary Zielony". Ścieżka z pewnością ma większy flow niż DH+, ale ciągle potrafi spłatać figla (korzonki). Na samym dole Konrad dobija koło, kiedy kończy łatać dętkę postanawiam zjechać kawałek dalej i zrobić mu zdjęcie. Tak niefortunie wylatuję, że glebię na stosunkowo banalnym odcinku - wystarczył korzonek.  Ból w okolicach kostki jest na tyle alarmujący, że przeczuwam iż mam na dziś pojeżdżone. Jakoś kulamy się jeszcze na piwo na Magurkę (o ile pedałuję nie czuję bólu, ale wokół kostki pojawia się znaczna opuchlizna). Okład z zimnej butelki raczej nie działa ;)



Po powrocie do domu wcale lepiej nie ma, podejrzewam skręcenie, czego na wstępie nie dopuszczałem do myśli. Na drugi dzień w poniedziałek się potwierdza - skręcenie II stopnia, 3 tygodnie zwolnienia, orteza, kula. No to na ten rok już pojeżdżone ;) Jakieś fatum czyha na mnie na ścieżkach Enduro Trails - druga moja tam wizyta i kolejna kontuzja praktycznie równy rok po ubiegłorocznym stłuczeniu kolana. Samo życie i brak skilla ;) O rehabilitacji i powrocie do jako-takiej sprawności może coś po nowym roku skrobnę w przypływie weny. Tymczasem do siego roku wszystkim!

MTB #17/2016

Niedziela, 25 września 2016 · Komentarze(2)
Kategoria bike: Prymityw
Uczestnicy
Ten niezręczny moment, kiedy kurczak okazuje się bardziej uzdolnionym pianistą niż ty kiedykolwiek będziesz ;)


Że też człowiekowi się chce. Niedziela rano, nie aż takie rano jak zeszła sobota, ale jednak. Na umówione miejsce dotarłem oczywiście spóźniony, tym razem o jakieś 3 kwadranse! Niestety, ale jazda czołgiem po asfaltach w klimacie a la Silent Hill do najprzyjemniejszych nie należy.



Do naszej dwójki dołączył Maks, który poprowadził nas sobie znanymi drogami (bardzo wymagający podjazd) na Klimczok. Gość ma parę, dzień wcześniej trafił pudło w swojej kategorii na oficjalnym uphillu na Magurkę Wilkowicką a dziś szedł pod górę jak dziki i jeszcze nadawał o tym i o tamtym więcej niż my dwaj razem wzięci :D



Dalej nie było wcale lepiej. Najpierw wypych pod szczyt Klimczoka - idiotyczny wariant, ale chociaż przy dobrych wiatrach można liczyć na klawe widoki. Niestety, dziś dowiedziałem się tylko z tamtejszych tabliczek (kto na to zgodę wyraził, żeby tak górę oszpecić?), że znalazłem się bliżej boga. Ale fakt, coś w tym jest, bo czułem się jak z krzyża zdjęty ;)



Zjazd w kierunku Błatniej miejscami fajny (korzonki) a miejscami be! (pie&*%$% kamerdolnia). Śląski to jest po tym względem dramat jednak. Na Błatniej Mariuszowi schodzi powoli powietrze, nie możemy zlokalizować dziury i dopiero wypatrzona przeze mnie wanna (tak, wanna, w sercu Beskidów) z zawartością wątpliwej jakości (deszczówka rodem z Czarnobyla) okazuje się wybawieniem.



Zjazd do Brennej (szlak zielony) podobnie jak poprzedni zjazd "pół na pół". Kamieniste i wkurzające pół jednak jakby przeważało ;) Natomiast podjazd pod Kotarz szlakiem niebieskim przez Halę Jaworową to absolutna wisienka na torcie. O ile ktoś lubi takie sakramencko ciężkie wyzwania.


Rezygnujemy z podjazdu pod Malinów na rzecz spychaczówki i ostatkiem sił docieramy do Malinowskiej Skały. Tu nasze drogi się rozchodzą Mariusz ciśnie do Lipowej a ja na Skrzyczne. Ze Skrzycznego to już klasyk, podczas którego dwukrotnie zostaję wezwany przez Matkę Ziemię. Raz udaje się wybronić (fragment zaraz za nartostradą w prawo - uskok z fikuśnie zawiniętym korzeniem), za drugim razem (zalesiony, stromy i kamienisty fragment z głazem po środku czerwonego) zaliczam lot przez kierownicę zakończony słowiańskim przykucem połączonym z telemarkiem na oczach turystów, którzy zdołali wykrzesać z siebie jedynie słowa otuchy: "trochę ciężki szlak na rower". Tak, trochę ;)



Szosa #65/2016

Sobota, 24 września 2016 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Z Mariuszem na Przegibek. Po drodze dopadł nas deszcz, więc przed zjazdem dozbroiliśmy się w gustowne dupochrony :D Mariusz pierwszy raz na szosie atakował tą przełęcz, chyba był zadowolony, zwłaszcza, że szybko przeleciała. Nie to co zjazd :D